niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział szesnasty (Część druga)

 Co do cholery Hazz im na mój temat naopowiadał, że na dźwięk mojego imienia i nazwiska, wszyscy dębieją?! 



- Co? - Próbowałam zakryć szokiem, uśmiech malujący się na mojej twarzy.
- Doskonale zdajesz sobie sprawę z faktu, że gdybym poleciała, Rose zostałaby sama. Nie mogę jej przecież zostawić! - Frustracja wydawała się wylewać z głosy mojej mamy.
- Ale ja tylko pytałam... - Szepnęłam speszona.
  Usłyszałam, jak rodzicielka bierze głęboki wdech. Niepewnie podniosłam wzrok i zobaczyłam jak przeczesuje swoje gęste włosy palcami, ciągnąc przy ich końcach. Dla niej też to musiało być ciężkie.
- Wiem i przepraszam. Jesteś już na tyle dorosła abym ze spokojem mogła Cię puścić do Leeds samą. Ufam Ci, pamiętaj. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić. - Brunetka powiedziała dużo spokojniejszym głosem, co mnie rozluźniło.
  W dłoni zacisnęłam rączkę od mojej walizki. Tak, to ten moment, kiedy znów wyjeżdżam. Tym razem nie uciekam, lecz całkiem dobrowolnie robię sobie krótkie wakacje, o których wszyscy wiedzą. Po moim ostatnim wybryku, aż dziwne.
- Kocham Cię, córeczko.
- Huh? - Zdziwiłam się jej wyznaniem.
- Kocham Cię. - Powtórzyła.
  Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Z jednej strony, na usta cisnęło mi się "Ja ciebie też", lecz coś mnie blokowało. Kiedyś nie miałabym problemu z odpowiedzeniem, ale teraz to teraz. W ostatnim okresie, przez ostatnie okoliczności, wyrósł pomiędzy nami wielki, gruby mur, którego nijak nie da się złamać. Ja i ona nie jesteśmy już tymi samymi osobami. Może życie toczy się w kłamstwie. To smutne.
- Ja ciebie też. - Starałam się uzyskać w miarę pewny głos.
  Poczułam na sobie jej chude ramiona, które zamknęły mnie w szczelnym uścisku. Odwzajemniłam uścisk i schowałam głowę w jej włosach.
- Tylko masz tu wrócić. - Usłyszałam jej cichy głos.
  Bez cienia entuzjazmu zachichotałam na jej słowa.
- Dobrze, mamo.
  Wyswobodziłam się z jej ramion i wzięłam głęboki wdech.
- Ty już lepiej leć, bo taksówkarz nie będzie wiecznie czekać. Do zobaczenia za dwa dni.
- Do zobaczenia. - Szepnęłam i powoli pokiwałam głową.
  Wiosenne powietrze uderzyło w moją mleczną cerę, a wiatr przyjemnie rozwiał włosy. Poczułam jak na moich policzkach tworzą się dwa rumieńce, spowodowane zmianą temperatury. Mocniej ścisnęłam rączkę walizki, aby poprowadzić ją po nierównym chodniku. Kierowca pomógł mi wsadzić bagaż do bagażnika, a ja bez cienia gracji, wsiadłam do wozu.
  Mijaliśmy drzewa, znane mi domy, rzekę nad którą najwięcej myśli wylałam. To wszystko było tak znajome, że aż obce. Ironia? Nie, to tylko ja i moje odczucia. Nie czuję się tu jak w domu. Mój dom jest w ramionach ukochanego, z pewnością nie tu.
  Moje podekscytowanie z sekundy na sekundę, wzrastało. Miałam go wkrótce zobaczyć, dotknąć, pocałować, przytulić. Poczuć się bezpieczna, kochana. To takie przyjemnie uczucie.
  Po 15 minutach, szłam przez główny hol lotniska. To tu żegnałam ukochanego. To tu składał mi obietnice, które wierzę, że dotrzyma. Fala wspomnień i uczuć zalała mnie od stóp do głowy. Nerwowo zagryzłam wargę i przyśpieszyłam kroku.
  Po kolejnych 10 minutach, byłam już po tamtej stronie*. Usiadłam na plastikowym krzesełku i założyłam nogę na nogę. 5, 10, 15, 25 minut.... niech ten cholerny samolot ląduje!

PASAŻEROWIE LOTU 152, LONDYN - LEEDS, PROSZENI SĄ O SKIEROWANIE SIĘ DO WYJŚCIA NUMER 2. DZIĘKUJE.

  Z ożywieniem poderwałam się na nogi. Po kolejnych 30 minutach, wznosiliśmy się w górę. Wreszcie. 
  Po krótkim locie, podeszłam do taśmy z bagażami. Kiedy zauważyłam swoją własność, szybko porwałam ją w swoje ręce. Odruchowo poprawiłam torbę na moim ramieniu i ruszyłam przed siebie. Harry mówił, że przy głównym wyjściu będzie czekać jeden z jego ludzi. Szkoda, że nie powiedział nic więcej. 
  Przeciskałam się przez tłumy ludzi. Prawdopodobnie większość, których mijałam, potrąciłam, lecz mówi się trudno. Byłam coraz bliżej wyjścia i wciąż nikogo nie widziałam. 
- Jeśli nikogo nie będzie, to zabije gnojka. - Przeszło mi przez myśl, na co lekko się uśmiechnęłam. 
  Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odruchowo obróciłam się i moim oczom ukazał się mężczyzna w średnim wieku. 
- Panna - Spojrzał na białą kartkę w swojej dłoni - Alex Downson? 
  Szybkim ruchem, przytaknęłam, niezdolna do wydobycia z siebie ani jednego słowa. 
- To świetnie się składa, ponieważ ja jestem Jason McMuter. Pracuję dla pana Harry'ego Styles'a, który kazał mi przywieść panią całą i zdrową na koncert. Swoją drogą - Ściszył trochę głos - powiedział, że jakby pani coś się stało, osobiście by dopilnował, abym nigdy nie znalazł pracy, dlatego proszę za mną. - Gestem dłoni wskazał, abym skierowała się za nim.
- Od razu na koncert? Nie możemy zatrzymać się w hotelu, czy gdzie oni tam mieszkają? - Zapytałam. 
- Przykro mi, lecz koncert zacznie się za równe 15 minut i sądzę, że moglibyśmy nie zdążyć, a pan Harry życzył sobie panią zobaczyć przed występem. 
 Cicho prychnęłam na wyrażenia "pan Harry" i "życzył sobie". Ten człowiek na prawdę przesadza.
 Zimne, wieczorne powietrze obiło się o mnie, przez co zadrżałam. Stanęliśmy przed białym, sportowym Audi. Jason zapakował moją walizkę na tylne siedzenia, a mi kazał zająć miejsce w środku. Posłusznie spełniłam jego rozkaz, ponieważ chciałam uciec przed chłodem. Już po chwili byliśmy w drodze na arenę. 
- Ja niestety nie mogę wejść z panią, jednak sądzę, że pani sama trafi za kulisy. Wystarczy, że się pani przedstawi, a ochrona panią zaprowadzi. Miłego wieczoru. - Powiedział monotonnym tonem James.
  Żwawo wysiadłam z auta i pokierowałam się do wejścia. Kilka fanek, które zapewne nie mają biletu, spojrzały na mnie oburzone, lecz ja nie zamierzałam zwrócić na nie uwagi. W tym momencie liczyło się tylko to, aby jak najszybciej znaleźć się w ramionach Styles'a. 
  Zatrzymałam się przed masywnym facetem, który pilnował wejścia. 
- Bilet. 
- Nie mam biletu. - Odpowiedziałam spokojnym głosem.
- Nie ma biletu, nie ma wstępu. - Powiedział szyderczym głosem.
- Ale ja do Harry'ego. 
- Jak większość fanek. - Posłał mi ironiczny uśmieszek, na co się we mnie zagotowało.
- Jestem Alex Downson i jeśli zaraz mnie nie wpuścisz do środka, to zadzwonię do chłopaków, a wtedy nie będzie przyjemnie. - Wysyczałam i już miałam sięgnąć po telefon, kiedy zobaczyłam jak uśmiech z twarzy mężczyzny drastycznie znika. 
  W duchu przybiłam sobie piątkę. Denerwował mnie ten facet.
- Pani jest Alex Downson? - Wyjąkał.
- Tak było, kiedy ostatni raz sprawdzałam.
- Bardzo przepraszam, nie wiedziałem. Proszę się kierować korytarzem, potem w prawo, prawo i do końca prostu. Jeszcze raz przepraszam. - Powiedział skruszony.
  Wyminęłam go bez słowa i szłam według jego wskazówek. Z każdą sekundą gwar, piski i krzyki nasilały się. Z uśmiechem przyśpieszyłam kroku. Z rozpędem weszłam do wielkiego pomieszczenia, gdzie pełno ludzi przepychało się w swoim kierunku. Zdezorientowana zaczęłam się rozglądać, aż nagle poczułam jak ktoś na mnie wpada.
- Jak ty się tu znalazłaś?! To nie jest miejsce dla fanek! - Krzyknął jakiś młody brunet, na co zmierzyłam go nieprzyjemnym wzrokiem.
- Jestem Alex Downson i jak zaraz nie powiesz mi gdzie jest Harry Styles, to gorzko tego pożałujesz. - Sama zdziwiłam się, jak przesycone jadem słowa wydobyły się z moich ust. 
  To do mnie zdecydowanie nie podobne. Jednak, frustracja i pożądanie jego dotyku, z każdą sekundą wzrastało, przez co nie potrafiła trzeźwo myśleć. Zachowuje się jak narkomanka na odwyku. 
- W g-garderobie. - Wyjąkał. 
  Co do cholery Hazz im na mój temat naopowiadał, że na dźwięk mojego imienia i nazwiska, wszyscy dębieją?! 
- Jakbym jeszcze wiedziała gdzie to jest. - Mruknęłam i nie mogłam powstrzymać się przed przewróceniem oczami.
  Chłopak wskazał palcem w lewo i szybko się oddalił. Podążyłam wzrokiem we wskazanym kierunku, niedługo potem dołączając do pracy nogi. Stanęłam przed wielkimi, dębowymi drzwiami z napisem "1D". Pewnie otworzyłam drzwi i z impetem wpadłam do środka. Wszystkie pięć par oczy skierowało się w moim kierunku, lecz ja zwróciłam uwagę, tylko na jedne, zielone ślepka, w rogu pokoju. Nie do końca panując nad sobą, pobiegłam w kierunku ukochanego. Z niesamowitą siłą wpadłam w jego ramiona, otaczając go rękami. W tym samym momencie poczułam perę kończyn oplatającą moje kruche ciało. 
- Hazz... - Tylko tyle udało mi się z siebie wykrzesać. Niezbyt kreatywne. 
- Jestem tu kochanie. - Wyszeptał czule, na co moje serce zdawało się dostać skrzydeł. 
  Podniosłam głowę do góry i spojrzałam w jego oczy z oddaniem. 
- Tylko tego od ciebie potrzebuje. Twojej obecności. - Wyjąkałam i stanęłam na palcach, aby złączyć nasze usta w pocałunku.
  Pocałunku, który zawierał w sobie pragnienie, tęsknotę, zadowolenie, namiętność i miłość. 


***
Przepraszam za wszelki błędy, rozdział nie sprawdzany, ponieważ chcę szybko dodać, bo oczy mi się istnie zamykają ;) Wiem że znów długo czekaliście, ale nie potrafię się zmusić do pisania. Dziś znów wstałam z myślą że muszę napisać i się udało ;) Dziękuje wszystkim, którzy dzielnie czekali :) 

Chcę spróbować swoich sił w FF o JB! Są już bohaterowie i prolog, jutro postaram się dodać pierwszy rozdział. Byłoby mi niezmiernie miło gdybyście zajrzeli ------------> http://dsd-fanfiction.blogspot.com/
Chcę również polecić świetny blog -------> http://trust-issues-fanfiction.blogspot.com/

Do napisania ♥ 
Kocham Was ♥